Powered By Blogger

wtorek, 30 czerwca 2015

zamiana miejsc i powroty

Witajcie :))
Co prawda ja urlopu jeszcze nie mam, ale wreszcie i do mnie dotarły małe namiastki wakacji.
Po pierwsze pogoda się poprawia, po drugie od jutra pracujemy krócej!!, po trzecie lubię ten czas oczekiwania - tym razem oczekuję na urlop. I na te trzy okoliczności wstąpiła we mnie energia.
Po pierwsze zamieniłam miejsca lampkom -  zmiana z korzyścią, przynajmniej wzrokową:)) Bo ta mała lampka w sypialni, światła nie daje zbyt wiele (żarówka "mini, że mini"). Więc nie poczytam w jej świetle żadnej książki.
Ale na razie zostaje, bo mi się podoba. 
Zdjęcia bardzo malarskie - wybaczcie, kliknęłam "coś" i zorientowałam się po czasie.






Na miejsce lampki z salonu - trafiła lampka z sypialni - i też z korzyścią:))





Zmieniłam też narzuty, pomarańczowe oczekują jesieni. Choć nie ukrywam, były baardzo praktyczne ;)) Przede wszystkim nie trzeba ich było prasować, no i kocich łapek nie widać było tak bardzo.
Wróciły białe, bawełniane (czyli pranie i prasowanie na okrągło, przy kotach... miłośnicy domowych czworonogów  wiedzą o czym mówię) i kolorowe poduszki. Zrobiło się lżej. I choć to tylko taki drobny zabieg, powiało świeżością.






Na drzwi powrócił motyl



A przed wejściem wreszcie zakwitły gazanie. Kupiłam je dawno, myślałam, że już po nich. Przyszły do nas chłody, noce były bardzo zimne. Wyglądały źle. Wczoraj zrobiły mi niespodziankę. Są piękne.




I jeszcze jedna niespodzianka kwiatowa przede mną. Mam ślicznego blado różowego clematisa. W tym roku pąki go zasypały. Już nie mogę się doczekać (puk, puk, nie zapeszam).



Do zobaczenia Dziewczyny
mam nadzieję, że "malarskość" zdjęć za bardzo Wam nie przeszkadzała.


ania.

niedziela, 21 czerwca 2015

borówkowe wyzwanie



Witajcie :))
jak wiecie całe dnie - a raczej popołudnia spędzam na działce.
Jej powierzchnia i warzywniakowe ambicje  (nie moje, oj nie moje) są sporym wyzwaniem.
Ale największym są borówki amerykańskie.
Przed laty zostały przeniesione do dolnej  części działki, która jest bardzo mokra.
Dla borówek super, ale dla nas - plewiących i dbających - mały koszmarek.
Ponieważ najczęściej jest tam mokro czyli za mokro na jakiekolwiek prace. By zabrać się za plewienie, musiałam lawirować miedzy słońcem a deszczem i wyczekiwać choćby odrobiny "pory suchej". Ale kiedyś natrafiłam na rady Asi. I wzięłam je sobie do serca - czyli postąpiłam wg. jej porad.
Praca była żmudna, bo plewić mokrą, ciężką ziemię, która klei się do kopaczki jest wyjątkowo trudno. Pracowałam ponad tydzień (popołudnia oczywiście). Codziennie zwoziłam po kilka worków kory.W sumie na 16 metrowy pas ziemi i szeroki na ok. 1,5m. zużyłam 20 worów kory (80 litrów każdy), 20 m. włókniny. Teraz tylko podziwiam i jestem zachwycona.
Po pierwsze, nie będę plewić w tym roku na 100% - a może nawet ze 4 lata!
Po drugie podsypane torfem, nawozem i zasypane grubą warstwą kory mają fantastyczne warunki, co widać gołym okiem. Mają bardzo dużo owoców i nowe przyrosty!
Oczywiście, po deszczu trochę się kora rozjechała - co widać na zdjęciach,  musiałam potem uzupełnić - czego już nie widać na zdjęciach :))





Tak na działce, a na dom i mały ogródek brakuje czasu ;))
Ale skalniak coraz piękniejszy :))




Clematis, który kwitnie jednym kwiatem już drugi rok :(


Zachwycające bratki, które same się wysiały w ... chodniku


Wokół domu, gdzie mogę- tam coś stawiam





Jednak najmniej na tarasie, choć sezon w pełni, ja ciągle nie przygotowana.
Jedynie  pelargonie mizerne, usiłowałam je przezimować - z różnym skutkiem.
I surfinie - te już wyglądają całkiem nieźle


i na koniec tarasowego "zdobienia" - zobaczcie co wczoraj zauważyłam -


i mamy mały kłopot. Gniazdo umiejscowiły nad samym wejściem.

Dziewczyny - do miłego "zobaczenia" -
mam nadzieję, że częstszego - z mojej strony oczywiście :))
Ania.