Powered By Blogger

niedziela, 20 września 2015

konwaliowa secesja i reszta

Witajcie :))
Kilka dni temu, przez kilka dni, gościłam w Płocku.
Wyjazd był służbowy, ale oprócz  przyziemnych obowiązków, trafiło się nam również kilka bardziej przyjemnych rzeczy, czyli poznawanie tego nadwiślańskiego miasta.
Jednym z naszych celów było Muzeum Mazowieckie, a w nim przepiękna kolekcja secesji.
I jakież było moje zdumienie, gdy wśród eksponatów "odkryłam" mój mały talerzyk :))

Nie znałam jego wartości, po prostu był i jest :)
W mojej witrynce i na stole zawsze w otoczeniu zielonej ceramiki, którą - jakby się uparł, można określić współczesną secesją, bowiem jak nic wpisuje się w trend: użytkowo - ale ozdobnie i w dodatku z miękką linią i motywem roślinnym - więc jak nic - kwintesencja secesji ;))

Zbiór mojej ceramiki (pierrot poznań) to siedem różnej wielkości i kształtu miseczek oraz trzy - też różne - paterki




Konwaliowy talerzyk - jak przeczytałam - to villeroy&boch 1905.
Sama nie wiem jak ja teraz go postawię na stole, przecież to taki staruszek :))
Zawsze szczególnie się nim opiekowałam- ale z uwagi na urodę, nie na wiek ;))

***
Wokół mojego domu trwają remonty, więc kwiaty delikatnie marnieją, wśród taczek, łopat, betoniarek itp.
Na przekór temu bałaganowi staram  się przemycić jakieś kolorowe promyki, choć szczerze mówiąc wyjątkowo mam dość tego remontu. Letnie kwiaty mają się bardzo dobrze, szkoda mi ich wyrzucać, więc jak na razie mam jesienno-letni miks. Jedynie padła jedna z surfinii, właściwie to nie padła, bo rosła jak szalona - ale na zielono. Już dawno przestała kwitnąć, mimo, iż dostawała kolejne i kolejne szansy - w końcu wymieniłam ją na dorodne wrzośce.



I latarenki, to już konieczność - patrząc na nie, jak nic, czuję zapach jesieni...miesięcy, za którymi nie przepadam...



Serdeczności,
ania.

niedziela, 6 września 2015

nowe starym przetykane

Witajcie :)
Mój długachny urlop minął jak z "bicza strzelił".
Myślałam, że będąc sama w domu, przez cały miesiąc, zasypię Was postami niemiłosiernie.
A tu jak zwykle - szara rzeczywistość :))
Działka, działka, przetwory, Przyjaciele, przetwory, ogródek i  ... już czas do pracy :))
Tak właśnie minął mój urlop, sielsko - wiejsko. Zanurzona po łokcie byłam 
w ogrodowo-owocowo-warzywniak-owym szaleństwie, 
pięknej pogodzie i rozkoszowaniu się domem.
Ale między czasie wstąpiłam też do sklepiku, mojego ulubionego -Tendencji
i kupiłam przecudnej urody narzutę.
Kupiłam ją tylko dlatego, że Pani Joanna wszystkie narzuty wyprzedawała :)) - do tej pory ceny były dla mnie zaporowe. Czasami warto poczekać...


Jest ogromna 230x260 cm, z jednej strony patchworkowa, z drugiej, na beżowym tle - różyczki.
Obszyta koronką, przewlekana tasiemką, no cud-miód.
Jednak po wielokrotnym przymierzaniu, poprawianiu, przekładaniu - na salonowy narożnik się nie nadaje...chyba, żeby przeciąć:)) już słyszę głos Madzi: "dosyć tego przecinania!"
:((
No cóż, albo sprytna krawcowa (czyli nie ja) poradzi, albo powędruje do Madziuśkowego pokoju :))
Nie wiem tylko co ona na to ;))








Sama nie wiem co z nią wymyślić... do mojej sypialni, niestety nijak się ma :(
Na małą pociechę, narzuta oprócz swej niezaprzeczalnej urody, wniosła do domu piękny zapach mojego ulubionego, nowotarskiego sklepiku :))
Zapach przemieszany różnymi zapachami świec - jedyny w swoim rodzaju, piękny.
Szkoda, że zapachy tak szybko się ulatniają.

Będąc w Krakowie u mojej Chrześnicy na urodzinach wpadłam na chwilę do galerii i kupiłam taki słodki termosik (duka) - znów w lekkiej promocji :))



Przy okazji termosu zobaczycie moją osobiście wyhodowaną dynię i cukinie.
Z cukinii zrobiłam mnóstwo lecza, które wypełniło spiżarnię i jeszcze mi ich wiele zostało i jeszcze rosną w ogrodzie. Ale nic to, bardzo lubimy cukiniowe placuszki, cukinię z grilla i cukinię na surowo, więc damy radę :)) Dynia jak na razie cieszy oczy, ale szykuję ją na zupę. W ubiegłym roku jadłam pierwszy raz życiu takową i zakochałam się w tym smaku. Była przepyszna. Na działce rosną jeszcze trzy, ale są dużo mniejsze. Jednak liczę, że podrosną:))





I odwiedziłam jeszcze miejscowy złom.
No ta zdobycz cieszy mnie ogromnie, zwłaszcza, że o mały włos, a nie udałoby mi się  jej zdobyć.



Do tego niesamowitego żeliwnego dzbana, upapranego woskiem i chyba smołą, robiłam dwa podejścia.
Wydawało się, że zakupu nie uda mi się zrealizować, bowiem czego bym sobie na złomie nie wyszukała, sprzedawcy było wyjątkowo żal.
Na szczęście, mój Brat zdziałał - dopytał się o szefa -  i na drugi dzień ruszyliśmy na dzbanowy podbój. 
Góralska gadka w wykonaniu Janusza przyniosła fantastyczny skutek, Pan bowiem dołożył mi jeszcze jeden żeliwny garnek :))
Miałam na oku jeszcze wagę, pięknie zdobioną, nieźle zardzewiałą, ale oczywiście poprzedni sprzedawca dobrze ją ukrył. Pewno z niego też jakiś miłośnik staroci :))





A na skalniaku małe zmiany, usunęłam drobną begonię - już raczej nie zdobiła. Zastąpiłam ją kolorową celozją. I moje lawendowe łany kwitną w najlepsze:))
Szkoda tylko, że zrobiło się u nas zimno i wietrznie.



Do zobaczenia,
ania.